Great Lakes Gravel

Ultra

Great Lakes Gravel (GLG) to ultramaraton rowerowy organizowany przez Pawła Kuflikowskiego po Mazurach. Około 485 km po przejezdnej (w całości) trasie, organizowany mniej więcej w połowie września. Tegoroczna edycja nie miała tyle szczęścia, co w zeszłym roku. Dostępnych było 400 miejsc i wszystkie wyprzedały się jeszcze w zeszłym roku. Organizator dodał kolejnych 50, które również rozeszły się wśród osób z listy rezerwowej. Jednak im bliżej imprezy tym więcej osób zaczęło się wycofywać, ostatecznie na liście startowej zostały 334 osoby. Właściwie tylko dzięki temu razem Pawłem udało nam się wystartować, bo decyzję o starcie podjęliśmy dopiero po PGR’ze.

Na trzy dni przed startem prognoza nie napawała optymizmem – pierwszego dnia opad 34 mm, a wiec miało lać, głównie rano i wieczorem. W sobotę miało padać przez cały dzień, a temperatura miała spaść do 10 stopni w dzień. Niedziela bez deszczu, zachmurzenie pełne i zimno (10 stopni). Z taką prognozą jeszcze w ostatniej chwili kupowaliśmy z Pawłem w Decathlonie nieprzemakalne spodnie i rękawiczki.

W dzień startu prognoza na szczęście nie sprawdziła się – nie padało, a temperatura była idealna do jazdy, czyli około 15 stopni. W takich warunkach pierwszy dzień przejechaliśmy ze średnią prędkością 20km/h, co było bardzo miłym zaskoczeniem. Bardzo szybko, bo już w okolicy południa byliśmy w Sztynorcie, na około 105 kilometrze trasy. To dobre miejsce na przerwę, z dobrze zaopatrzonym sklepem i knajpką, gdzie można zjeść ciepły posiłek. Po 130 kilometrze kończy się cywilizacja, więc następny przystanek mieliśmy już w Gołdapi na 197 kilometrze, gdzie dojechaliśmy nieco po 18.

Następnego dnia planowaliśmy dojechać do Mikołajek (kolejne 210 km), poranek przywitał nas jednak deszczem i niską temperaturą w okolicach 7 stopni. Ruszyliśmy o 6:30 i w takich warunkach doczłapaliśmy się do Olecka (90 km od Gołdapii) nieco po 13. Już spory kawałek przed Oleckiem wiedziałem, że dla mnie to koniec wyścigu – jazda w ziąb, w deszczu, z przemoczonymi butami, to za dużo. „Nieprzemakalne” rękawiczki forclaz, nie tylko wpuszczały wodę do środka, ale jeszcze jej nie wypuszczały (w tym sensie faktycznie były nieprzemakalne) w rezultacie jechałem jakby z rękoma w misce z wodą. Olecko to był mój ostatni przystanek, napisałem do organizatora, że wycofuję się i razem z innym zawodnikiem, który też zrezygnował, wróciliśmy taksówką do Wilim.

Paweł postanowił powalczyć dalej, ruszył w nocy z Olecka, zrobił przystanek w Mrągowie i dotarł na metę (w sumie po trzech godzinach snu) z pozycją Open na 142 pozycji. Z ponad trzystu startujących dojechało 206 osób.

Trasa GLG jest malownicza, prowadzi po dość wygodnych szutrach i asfaltach (chociaż kocich łbów też nie zabrakło), deszcz i zimno jednak odebrały sporą część tego uroku. Pozazdrościć można zawodnikom, którzy startowali w zeszłym sezonie, kiedy pogoda była jak w środku lata Jack Pack Relacja GLG 2020.

Sztynort